stankami łańcuch snujący jakąś złowieszczą opowieść o domniemanem nieszczęściu.
A jednak rzecz wyglądała na drwiny lub głupi figiel.
Naczelnik wściekał się, służba zachowywała różnie; jedni brali historyę z humorystycznego punktu widzenia i śmiali się z zapamiętałych dzwonków, inni żegnali przesądnie. Blokowy Zdun utrzymywał półgłosem, że dyabeł siedzi w słupie sygnałowym i kłapie dzwokiem na przekorę.
W każdym razie nikt znaków nietłómaczył na seryo i na stacyi nie poczyniono odpowiednich zarządzeń. Alarm trwał z przerwami aż do rana i dopiero, gdy na wschodzie przetarła się, bladożółta linia, dzwonki uspokoiły się.
Nareszcie po bezsennie spędzonej nocy doczekał się naczelnik przybycia komisyi koło dziesiątej nad ranem. Przyjechał z Ostoi jaśnie wielmożny nadinspektor Turner, wysoki, szczupły, ze zmrużonemi złośliwie oczkami, pan z całym sztabem urzędników. Zaczęło się śledztwo.
Panowie „z góry“ mieli już ustalony pogląd na sprawę. Sygnały zdaniem pana nadinspektora pochodziły z budki któregoś z drożników na linii Dąbrowa — Głaszów. Chodziło
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.