jącej istoty wokoło. Nie odzywały się patryarchalne głosy gospodarstwa domowego, nie zapiał kogut, nie zrzędziła kura.
Po stromych, w parę poręczy ujętych schodkach weszli na wzgórze, na którem wznosił się domek budnika Jaźwy. U wejścia powitały niezliczone roje much złych, zjadliwych, brzęczących; owady jakby wściekłe na intruzów rzuciły się do rąk, do oczu, do twarzy.
Zapukano do drzwi. Z wnętrza nikt nie odpowiedział. Jeden z kolejarzy nacisnął klamkę — drzwi były zamknięte.
— Panie Tuciak — skinął Pomian na ślusarza stacyjnego — wytrychem go.
— Duchem, panie naczelniku.
Zazgrzytało żelazo, zachrzęścił zamek i ustąpił.
Inspektor wyważył nogą drzwi i wszedł do środka. Lecz w tejże chwili cofnął się z powrotem na podwórze, przytknął chusteczkę do nosa. Z wnętrza uderzył okropny zaduch. Jeden z urzędników odważył się przekroczyć próg i zajrzał w głąb.
Przy stole pod oknem siedział budnik z głową spuszczoną na piersi, z ręką prawą opartą palcami na guziku aparatu sygnałowego.
Urzędnik zbliżył się do stołu i zbladłszy
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.