jowe? — zapytał, korzystając z przerwy krępy, o energicznym profilu inżynier Zniesławski.
— Zrazu sądzili ci panowie, że wchodzi w grę jakaś zaraza psychiczna, która z jednego gościa przenosiła się na innych. Lecz gdy podobne wypadki zaczęły się powtarzać codziennie i zawsze w tym samym wozie, wpadł jeden z lekarzy kolejowych na genialny koncept. Przypuszczając, że w wagonie tkwi gdzieś lasecznik śmiechu, który ochrzcił naprędce imieniem bacillus ridiculentus lub też bacillut gelasticus primitivus, poddał zapowietrzony wóz bezwłocznej dezinfekcyi.
— Ha, ha, ha! — huknął nad uchem niezrównanego causeura zawodowo interesowany sąsiad, jakiś lekarz z W.
— Ciekaw jestem, jakiego też użył środka odkażającego: lysolu czy karbolu?
— Pomylił się szanowny pan; żadnego z wymienionych. Oblano nieszczęsny wagon od dachu po szyny specyalnem przetworem wynalezionem ad hoc przez wspomnianego doktora; była to tak nazwana przez wynalazcę: lacrima tristis czyli łza smutnego.
— Chi, chi, chi! — krztusiła się w kącie jakaś dama. — Co za złoty z pana człowiek! Chi, chi, chi! Łezka smutnego!
— Tak łaskawa pani — ciągnął niezwru-
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.