— Więc i pan zna tego człowieka?
— Naturalnie. Wyczułem w panu jego stronnika. Niech żyje bractwo ślepego toru!
Okrzyk inżyniera przerwał zgrzyt hamowanych kół wozu: pociąg zatrzymał się przed stacyą. Przez otwarte drzwi wagonów wysypały się tłumy podróżnych. W bladem świetle lamp stacyjnych widać było twarze urzędnika ruchu i jedynego na cały przystanek zwrotniczego, którzy ze zdumieniem obserwowali niezwykły w Drohiczynie napływ gości.
— Panie naczelniku — pytał pokornie jakiś elegancki pan w cylindrze — będzie tu gdzie przenocować?
— Chyba na bloku na podłodze — proszę wielmożnego pana — wyręczył w odpowiedzi zwrotniczy.
— Będzie trudno z noclegiem, łaskawa pani — tłómaczył jakiejś damie w gronostajach „naczelnik“. — Do najbliższej wsi dwie godziny drogi.
— Jezus, Marya! — Tośmy wpadli! — biadał w tłumie cienki, niewieści głosik.
— Jazda! — rozkazał z niecierpliwiony urzędnik.
— Jazda, jazda! — powtórzyły w ciemności dwa niepewne głosy.
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.