Pociąg ruszył. W chwili gdy już stacya zasuwała się w mroki nocy Zniesławski wychylony przez okno wskazał profesorowi grupę ludzi z boku peronu:
— Widzi pan tych na lewo, pod ścianą?
— Oczywiście to są konduktorzy naszego pociągu.
— Cha, cha, cha!... Panie profesorze, periculum in mora! Szczury opuszczają statek. Zły znak!
— Cha, cha, cha! — wtórował profesor. — Pociąg bez konduktorów! Hulaj dusza po wagonach!
— No, no — uspokajał Zniesławski — tak źle nie jest. Zostało dwóch. Patrz pan — tam jeden zamknął w tej chwili przedział — drugiego widziałem w momencie odjazdu, jak wskakiwał na stopień.
— Stronnicy Wióra — objaśnił Ryszpans. — Wartałoby się przekonać, ile też osób, pozostało w pociągu.
Przeszli parę wozów. W jednym zastali zakonnika o ascetycznym wyrazie twarzy zatopionego w modlitwie, w innym dwóch mężczyzn starannie ogolonych wyglądających na aktorów; kilka wagonów świeciło bezwzględną pustką. Na kurytarzu biegnącym wzdłuż przedziału klasy II. kręciło się parę
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.