— A tu, na lewo — objaśniał w dalszym ciągu, przesuwając wskaźnik ręki — wykwita ponsowa linia. Widzicie ją, jak wije się czerwonym szlakiem, oddalając coraz bardziej od toru głównego?... To linia ślepego toru. Na nią mamy wyjechać...
Znów zamilkł i studyował krwawą wstęgę.
Zewnątrz przedostawał się łomot rozpętanych kół; pociąg widocznie podwoił chyżość i pędził z szaloną furyą.
Drożnik mówił:
— Chwila nadeszła. Niechaj każdy przybierze pozycyę siedzącą lub niech się położy. Tak... dobrze — kończył, przechodząc uważnem spojrzeniem podróżnych, którzy jak zahypnotyzowani spełnili zlecenie. — Teraz mogę zacząć. Baczność! Za minutę zbaczamy...
Trzymając prawą ręką rysunek na poziomie oczu, wpatrzył się weń raz jeszcze fanatyczną mocą rozszerzonych nagle źrenic... W tem zesztywniał jak drewno, wypuścił z rąk tekturę i jak zlodowaciały stanął bez ruchu w środku przedziału; oczy podeszły w górę tak silnie, że widać było tylko brzeg białek, twarz przybrała wyraz kamienny. Nagle zaczął iść ku otwartemu oknu krokiem drewnianym jak automat... Oparł się o ramę dolną jak belka, odbił nogami od podłogi i wychylił połową
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.