W jakiejś chwili profesor ocknął się. Spojrzał półprzytomny na otoczenie i zauważył, że jest w pustym przedziale. Ogarnęło go nieokreślone uczucie obcości; wszystko poza nim wydało się jakieś inne, jakieś nowe, czemś do czego trzeba się było dopiero przyzwyczaić. Lecz przystosowanie szło dziwnie opornie i powoli. Trzeba było poprostu zmienić zupełnie „punkt widzenia i patrzenia“ na rzeczy. Ryszpans miał wrażenie człowieka, który wychodzi na światło dnia po długiej wędrówce w milowej długości tunelu. Przezierał oślepłe od ciemności oczy, ścierał mgłę przesłaniającą widok. Zaczął przypominać...
W myśli przesuwały się kolejno wypłowiałe obrazy wspomnień, które poprzedziły... to. Jakiś huk, łomot, jakiś nagły, niwelujący wszystkie wrażenia i świadomość udar...
— Katastrofa! — zamajaczyło niewyraźnie.
Spojrzał uważnie po sobie, powiódł ręką po twarzy, po czole — nic! Ani kropli krwi, żadnego bolu.
— Cogito — ergo — sum! — zawyrokował wreszcie.
Przyszła ochota przejścia się po przedziale. Opuścił miejsce, podniósł nogę i... zawisnął parę cali nad podłogą.
— Tam do licha! — mruknął zdumiony.
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.