mi już zostać do końca. — Bo czyż nie pięknie? — dorzucał po chwili, obejmując zachwyconem spojrzeniem otoczenie.
Przyznawałem w milczeniu i wszystko wracało do dawnego porządku.
Niezwykłym człowiekiem był kolega Joszt, ze wszech miar dziwnym. Mimo swej iście gołębiej łagodności i bezprzykładnej dobroci nie cieszył się sympatyą w okolicy. Górale zdawali się stronić od naczelnika stacyi, zdaleka schodząc mu z oczu. Przyczyna leżała w dziwacznej opinii, którą sobie o nim niewiadomo jak ludzie urobili. Joszt uchodził wśród ludu za „widuna“ i to w ujemnem tego słowa znaczeniu. Mówiono, że przewiduje u bliźnich „przywilej śmierci“, że niejako przeczuwa chłodny jej powiew na twarzach wybrańców.
Ile w tem było prawdy, nie wiem — w każdym razie zauważyłem w nim coś, co mogło zaniepokoić umysł wrażliwszy i skłonny do przesądów. Utkwił mi mianowicie w pamięci następujący dziwny zbieg okoliczności.
Był w Szczytniskach między funkcyonaryuszami stacyjnymi zwrotniczy nazwiskiem Głodzik, pilny i sumienny pracownik. Joszt bardzo go lubiał, traktując nie jak podwładnego lecz jak kolegę i towarzysza zawodu.
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.