w lipcu. Daty tych zdarzeń pamiętam dokładnie — wraziły się w pamięć na zawsze.
Było to w środę, 13 lipca, w dzień świąteczny. Jak zwykle rano przyjechałem w odwiedziny; mieliśmy razem ruszyć ze strzelbami w sąsiedni parów, gdzie pojawiły się dziki. Zastałem Joszta w nastroju poważnym, skupionym. Mówił mało jakby zajęty upartą myślą, strzelał źle, w roztargnieniu. Wieczorem na pożegnanie uściskał mię gorąco i podał zapięczętowany list w kopercie bez adresu.
— Słuchaj Roman — mówił drżącym ze wzruszenia głosem. — Mają zajść w życiu mojem ważne przemiany; być może będę zmuszony wyjechać stąd na czas dłuższy i zmienić miejce pobytu. Jeśliby to rzeczywiście nastąpiło, otworzysz ten list i odeślesz pod adresem zawartym wewnątrz; sam nie będę mógł tego uskutecznić z rozmaitych powodów, których obecnie nie wymienię. Zrozumiesz to później.
— Chcesz mię opuścić Kaziu? — zapytałem zdławionym od bolu głosem. — Dlaczego? Czy otrzymałeś jaką smutną wiadomość? Może jakie nieszczęście w rodzinie? Dlaczego wyrażasz się tak niejasno?
— Zgadłeś. Ujrzałem dzisiaj we śnie znowu rozwalony dom a w jednej z jego czeluści
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.