stał. Znieruchomiałe indeksy zasunięte jeden na drugi znaczyły godzinę dwunastą; zegar stacyjny przestał chodzić od dziesięciu minut t. j. od chwili gwałtownego urwania rozmowy! Zimny dreszcz wstrząsnął mem ciałem.
Stanąłem bezradny w środku pokoju, nie wiedząc, dokąd się zwrócić, co począć. W jakiejś chwili chciałem wsiąść na dresynę i pędzić co sił do Szczytnisk. Lecz w porę wstrzymałem się. Nie mogłem teraz opuszczać stacyi; asystenta nie było, służba pospana, a nadzwyczajny pociąg towarowy mógł lada chwila zajechać przed peron. Bezpieczeństwo Krępacza spoczywało wyłącznie na moich barkach. Nie pozostawało nic innego jak czekać.
Więc czekałem, jak ranny zwierz rzucając się z kąta w kąt pokoju, czekałem z zaciśniętemi ustami, co chwila wychodząc na peron i nasłuchując sygnałów. Wszystko napróżno: nic nie zapowiadało przybycia pociągu. Więc znów wróciłem do biura, by okrążywszy parę razy pokój, ponowić próbę z telefonem. Bezskutecznie: nikt nie odpowiadał.
W dużej stacyjnej sali oświetlonej oślepiająco-białem światłem gazu uczułem się nagle ogromnie samotny. Jakiś lęk dziwny, nieokreślony ujął mię w drapieżne pazury i trząsł, że zacząłem dygotać jak w febrze.
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.