Usiadłem znużony na otomanie i ukryłem twarz w dłonie. Bałem się patrzeć przed siebie, by nie spotkać czarnych palców zegara, wskazujących niezmiennie godzinę północy — jak dziecko bałem się spojrzeć otwarcie dokoła, by nie zobaczyć czegoś strasznego, co krew ścina lodem. Tak minęły dwie godziny.
Nagle drgnąłem. Grały dzwonki telegrafu. Podskoczyłem do stołu, gorączkowo puszczając w ruch przyrząd odbiorczy.
Z bloczku powoli jęło się wysnuwać długie, białe pasemko. Nachylony nad zielonym prostokątem sukna, ująłem w rękę pełzającą wstążkę i szukałem znaków. Lecz rulon był niezapisany; ani śladu rylca. Czekałem z wytężonym wzrokiem śledząc ruch taśmy....
Nareszcie pojawiły się pierwsze słowa w długich, minutowych odstępach, wyrazy ciemne jak zagadka, złożone jakby z trudem wielkim i wysiłkiem, ręką drżącą i niepewną....
...Chaos... mroczno... bezład snu... daleko... szary... świt... oh!... jak ciężko!.. jak ciężko... wyzwolić się... wstręt! wstręt .. szara masa... gęsta... cuchnąca... nareszcie... oderwałem się... Jestem...
Po ostatniem słowie nastąpiła dłuższa, parominutowa przerwa; lecz papier snuł się da-
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.