drugą a trzecią? — zapytałem wpatrzony w twarz Joszta.
Obecni spojrzeli po sobie zdumieni.
— Nie — odpowiedział asystent — to wykluczone. Wszedłem do tego pokoju koło pierwszej, by objąć funkcye po zmarłym i dotąd nie opuściłem lokalu służbowego ani na chwilę. Nie, panie naczelniku — ani ja, ani nikt inny ze służby tej nocy nie używał telegraficznego aparatu.
— A jednak — rzekłem półgłosem — dziś w nocy między drugą a trzecią odebrałem depeszę ze Szczytnisk.
Zapadło głuche, kamienne milczenie.
Jakaś słaba, niedołężna myśl przebierała się z trudem do świadomości....
— List!
Sięgnąłem do kieszeni, rozdarłem kopertę. — Był przeznaczony dla mnie. Oto, co pisał Joszt:
Mam zginąć wkrótce, nagle. Człowiekiem, którego dziś we śnie widziałem w jednem z okien rudery, byłem ja sam. Może niebawem spełnię swą misyę a ciebie wybiorę na pośre-