traparę; po chwili pociąg dysząc zajechał przed peron.
Grot nie przeszkadzał. Jakaś szczególna apatya obezwładniła mu ruchy, spętała ręce. Patrzył tępo na twarze służby, funkcyonaryuszy i urzędników, którzy gromadnie otoczyli jego maszynę; bezwolnie dał się ściągnąć z platformy — jak automat poszedł za wzywającym go za sobą naczelnikiem.
Po paru minutach znalazł się w biurze stacyjnem przed dużym, zielonem suknem zasłanym stołem, na którym kłapały bezustannie w nerwowych podrzutach aparaty, wysnuwały się z bloków długie taśmy, trzepotały dzwonki.
Kierownik stacyi poddał go przesłuchaniu. Siedzący obok protokolant umoczył pióro i w natchnieniu czyhał na pytania, które miały paść z ust zwierzchnika.
Jakoż padły.
— Pańskie nazwisko?
— Krzysztof Grot.
— Wiek?
— 32 lat.
— Kiedy pan wyjechał z Wrotycza
— Dziś 454 nad ranem.
—Czy oglądał pan maszynę przed objęciem pociągu?
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.