czerwone kepi urzędników ruchu wydających rozkazy, usuwających z toru roztargnionych, przeprowadzających bystrem i czujnem okiem pociągi w chwili odjazdu. Konduktorzy uwijali się bez przerwy, przebiegając nerwowym krokiem długie pierzeje wagonów — blokmistrze — piloci stacyi spełniali instrukcye krótkie a sprawne jak trąbki — hasła odlotu. Wszystko szło w tempie raźnem, odmierzonem na minuty, sekundy — wszystkich oczy odruchowo kontrolowały czas na podwójnej białej tarczy zegara tam w górze.
Mimoto spokojny widz stanąwszy na uboczu, doznałby po krótkiej obserwacyi sprzecznego z pozornym porządkiem rzeczy wrażenia.
Coś jakby wkradło się w unormowany przepisami i tradycyą bieg czynności; jakaś nieokreślona, choć ważka zawada stanęła wpoprzek regularności uświęconej ruchu.
Znać to było w nerwowych nadzwyczaj gestach ludzi, niespokojnych rzutach oczu, wyczekującym czegoś wyrazie twarzy. Coś się popsuło we wzorowym dotąd organizmie. Jakiś niezdrowy, niesamowity prąd krążył po jego rozgałęzionych stokrotnie arteryach i przesiąkał na powierzchnię w półświadomych wybłyskach.
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.