spojrzenia oczu, specyalne gesty i gra słów dobranych ułatwiały porozumienie. Dotąd „publiczność“ nie wiedziała o niczem.
Lecz już niepokój służby, nerwica funkcyonaryuszy przenosiła się zwolna i na nią, przygotowując glebę podatną pod zasiew „zmowy“.
A „sprawa“ była istotnie dziwaczną i zagadkową.
Od pewnego czasu pojawił się na liniach kolei państwowych jakiś pociąg nieobjęty powszechnie znanym rejestrem, nie wciągnięty w poczet kursujących parowozów, słowem intruz bez patentu i aprobaty. Nie zdołano nawet określić, do jakiej należał kategoryi i z jakiej wyszedł fabryki, gdyż momentalnie krótki przeciąg czasu, przez jaki dawał się za każdem pojawieniem obserwować, uniemożliwiał jakąkolwiek w tym względzie oryentacyę. W każdym razie, wnosząc z nieprawdopodobnej wprost chyżości, z jaką przesuwał się przed oczyma zdumionych widzów, musiał zajmować bardzo wysoki stopień w skali pojazdów: był to pociąg conajmniej błyskawiczny.
Lecz rzeczą najbardziej niepokojącą była jego nieobliczalność. Intruz pojawiał się to tu, to tam, nadchodził nagle ni stąd, ni zowąd,
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.