Wtem dzieje się coś dziwnego. Obłąkany pociąg zamiast zdruzgotać dosiągniętego już drapieżnie towarzysza, przechodzi przezeń jak mgła; przez chwilę widać, jak przesuwają się przez siebie dwie pierzeje wozów, ocierają bezgłośnie ściany wagonów, przenikają w paradoksalnej osmozie tryby i osie kół — jeszcze sekunda i intruz przesiąkłszy z błyskawiczną furyą przez stały organizm pociągu, zczeza i rozwiewa się po drugiej stronie gdzieś w polu. Ucichło...
Na torze przed stacyą stoi spokojnie nienaruszony osobowy z Brzeska. Wkoło cisza bez kresu, bez dna. Tylko od łąk, tam w dali idzie zciszony poświerk koników, tylko po drutach, tam w górze płynie mrukliwa gawęda telegrafu...
Ludzie z peronu, służba, urzędnicy przecierają ze snu oczy i spoglądają po sobie zdumieni:
Prawdali to, czy zły majak?
Powoli wszystkich spojrzenia, wiedzione wspólnym impulsem, skupiają się na pociągu z Brzeska. — Stoi wciąż głuchy i milczący. Tylko wewnątrz zapalone lampy płoną równem, spokojnem światłem, tylko w otwartych oknach igra lekko wietrzyk firankami...
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.