— Nic nie szkodzi. Powoli nabierze łaskawy pan rozmachu. Kwestya wprawy i nawyku. Samotność wiadomo jest złym towarzyszem. Człowiek jest bydlęciem społecznem — dzoon politikon — czyż nieprawda?
— Jeśli pan zalicza się dobrowolnie do kategoryi bydlątek — nie mam osobiście nic przeciwko temu. Ja jestem tylko człowiekiem.
— All right! — zaopiniował urzędnik. — A widzi łaskawy pan, jak mu się język rozwiązał. Nie jest tak źle, jakby się napozór zdawało. Owszem, posiada pan duży talent konwersacyjny, zwłaszcza w kierunku parowania pytań. Pomału wyrobimy się. No, no — pójdzie jakoś, pójdzie... — dorzucił protekcyonalnie.
Szygoń zmrużył podejrzliwie oczy i poprzez szpary między powiekami studyował natręta.
— O ile się nie mylę, jesteśmy starzy znajomi. Widywaliśmy się już parę razy w życiu — po chwili milczenia nawiązał rozmowę niezmordowany kolejarz.
Opór Szygonia powoli topniał. Bezczelność tego człowieka, który pozwalał się znieważać bezkarnie bez powodu, rozbrajała. Zrodziła się ciekawość poznania, z kim się właściwie miało do czynienia.
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.