— Słuchałem — cedził tamten, wracając na dawne miejsce — słuchałem cierpliwie przez kwandrans z górą pańskich utopijnych wywodów; posłuchajże teraz trochę i mnie.
— Utopijnych?! — zawarczał Szygoń. — Wymienione przezemnie ruchy są więc fikcyą?
— Nie zaprzeczam ich istnieniu. Lecz cóż mnie one obchodzić mogą? Liczę się tylko z chyżością mojego pociągu. Dla mnie miarodajnym jest tylko ruch parowozu. Co mnie to może obchodzić, o jaki kawałek naprzód posunąłem się równocześnie w przestworzach międzygwiezdnych? Należy być praktycznym; jestem pozytywistą, mój panie.
— Argumentacya godna stołowej nogi. Musisz mieć sen zdrowy, panie naczelniku?
— Dziękuję, owszem. Pan Bóg łaskaw — sypiam jak suseł.
— Naturalnie. Łatwo było się domyślić. Takich jak ty, nie dręczy demon ruchu.
— Che, che, che! Demon ruchu! Otóż i wpadliśmy w sedno sprawy! Potrąciłeś o mój rentowny pomysł — właściwie, prawdę mówiąc — nie mój, tylko zamówiony przezemnie u pewnego malarza dla naszej stacyi.
— Rentowny pomysł? Zamówiony?
— No tak — chodzi o świeżo wydany prospekt na parę świeżo zbudowanych odnóg
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.