nie uznawał. Surowy dla siebie i wymagający w służbie, umiał też być nieubłaganym dla podróżnych. Przepisów przestrzegał dosłownie, z drakońskiem nieraz okrucieństwem. Nie pomagały wybiegi, podstępne szacherki, zręczne wślizgiwanie w rękę „łapówek“ — Boronia nie można było przekupić. Parę osób nawet zaskarżył z tego powodu, jednego osobnika wypoliczkował za obrazę i przed władzami wyszedł obronną ręką. Nieraz też zdarzało się, że w środku jazdy, gdzieś na jakimś nędznym przystanku, na jakiejś lichej stacyjce, w czystem polu, wypraszał grzecznie lecz stanowczo z wagonu oszukującego „gościa“.
Dwa razy tylko w ciągu swej długoletniej karyery natknął się na „godnych“ pasażerów, którzy odpowiadali poniekąd jego ideałowi podróżnych.
Jednym z tych rzadkich okazów był jakiś bezimienny włóczęga, który bez centa przy duszy wsiadł do przedziału pierwszej klasy. Gdy Boroń zażądał karty jazdy, obdartus wytłómaczył mu, że biletu nie potrzebuje, bo jedzie bez określonego celu, tak sobie, w przestrzeń dla przyjemności, z wrodzonej potrzeby ruchu. Konduktor nie tylko uznał racyę, lecz przez cały przeciąg jazdy czuwał troskliwie
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.