świecie doskonali podróżni, lecz czemże były nieliczne perły w morzu hołoty? Konduktor nieraz wracał z utęsknieniem ku tym dwom świetnym zdarzeniom swego życia, pieszcząc duszę wspomnieniami chwil wyjątkowych...
Przeważył głowę wstecz i śledził ruchy błękitnoszarych smug, porozwieszanych warstwami w korytarzu. Ponad miarowy stuk szyn wydostał się powoli szypot gorącej pary, pędzonej w rury. Usłyszał bulgotanie wody w zbiornikach, czuł ciepły jej napór o brzegi naczyń: ogrzewano przedmioty, bo wieczór był chłodny.
Momentalnie lampy u szczytu zmrużyły świetlne rzęsy i gasły. Lecz nie na długo, bo już w następnej chwili gorliwy regulator wstrzyknął automatycznie świeżą dozę gazu, który podsycił słabnące palniki. Konduktor uczuł jego specyficzną, ciężką woń, przypominającą trochę koper włoski.
Zapach był mocniejszy od dymu fajeczki, wnętliwszy, i mącił zmysły...
Nagle Boroniowi zdało się, że słyszy stąpanie bosych nóg po podłodze korytarza.
— Duh, duh, duh — dudniły gołe stopy — duh, duh, duh...
Konduktor wiedział już, co to znaczy; nie po raz pierwszy słyszał te kroki w pociągu.
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.