Boroń przyłożył rękę do daszka czapki:
— Dziękuję pięknie. Ćmię tylko fajkę.
— Szkoda, bo dobre.
Podróżny zapalił sam papierosa i wrócił do coupé.
Konduktor uśmiechnął się szydersko za odchodzącym.
— Che, che, che! Coś przeczuł! Tylko za prędko się uspokoił. Nie gadaj brachu hop, boś jeszcze nie przeskoczył.
Lecz szczęśliwe skrzyżowanie trochę go zaniepokoiło. Szanse wypadku zmniejszyły się o jedną.
A już były trzy kwandranse na dziesiątą — za 15 minut mieli stanąć w Groniu, u kresu jazdy. Po drodze nie było już żadnego mostu, któryby mógł się zawalić; jedyny pociąg z przeciwnej strony, z którymby ewentualnie mogło zajść zderzenie, szczęśliwie wyminięto. Należało chyba spodziewać się wykolejenia lub też jakiejś katastrofy na samej stacyi.
W każdym razie prognoza Smolucha musiała się sprawdzić — on za to ręczył, on, starszy konduktor Boroń.
Tu chodziło nie o ludzi, nie o pociąg, ani o całość jego własnej małej osoby, lecz o nieomylność bosego dziwadła. Boroniowi zależało niezmiernie na utrzymaniu powagi Smo-
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.