a w pustych dziedzinach przesworza rozpinały się tylko sztywne, czarne druty telegrafu...
Wstrząsany dreszczem gorączki, zziębły, na pół skostniały lecz z uczuciem dziwnej błogości w sercu, wrócił się Szatera rzeźkim krokiem na stację w Zakliczu, by objąć poranną służbę.
Od owego wieczora upłynął tydzień — 7 niezapomnianych dni w życiu naczelnika — 7 dni cudu — 7 dni obcowania twarzą w twarz z Nienazwanem. Teraz już codziennie zapalały się dlań w Kniejowie tajemnicze sygnały, codziennie funkcjonował niewidzialny semafor. Czyjaś ręka troskliwa zawieszała w przestrzeni otocza latarń, zmieniała barwy, regulowała światło. I zdawało się przez tych parę dni Szaterze, że wróciły dawne, dobre czasy, że stacja lada chwila ożyje i że znów posłyszy ówdzie na peronie donośny głos przyjaciela:
— Puścić wozy na ostatni! Stawidło trzecie w ruch! Przetoczyć na ślepy tor!
Narazie pełzały cicho tam wśród zwojów zmierzchu tylko te dwa światła, lecz wrychle, za dzień, za dwa... mogło wrócić wszystko!...
Strona:Stefan Grabiński - Engramy Szatery.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.