Strona:Stefan Grabiński - Engramy Szatery.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

Bo i poco. Derwicz, najbliższy mu z zawodu i wspólnych zainteresowań człowiek, był naturą trzeźwą i niezdolną do odczucia spraw tajemnych. Kilkakrtne próby wciągnięcia go w kręgi zaświatów zawiodły zupełnie. Wyśmiałby go niewątpliwie i teraz, zwalając „rzekome“ objawy na „zwykły zbieg okoliczności“, „przypadek“ lub wykręcając się innym banalnym frazesem. Szatera rozumiał, że jest skazany na zupełną samotność i że wszystko musi pozostać do końca jego wyłączną tajemnicą.
Tembardziej należało kryć się przed światem z innem, mniej jeszcze prawdopodobnem spostrzeżeniem. W czasie największej paniki wychylała się z okien jednego z wagonów pani w czerwonym szalu. Naczelnik poznał odrazu tę kobietę. Była to ta sama twarz w okolu czarnych, bujnych włosów, którą ujrzał po raz pierwszy w czasie katastrofy przed dwoma miesiącami — te same obłąkane oczy, szukające napróżno ratunku, te same białe, nerwowe ręce chwytające się kurczowo ramy okna, poza którem czekała już na nią śmierć. Teraz kobieta ta powtarzała swą tragiczną rolę...
Była tak łudząco podobna do tamtej, że