Lecz naczelnik stacji nie wychodził z biura. Żelazna jego wola rozdwoiła się i zaczęła operować na dwa fronty: tu trzymał na uwięzi zrywający się już do lotu pociąg, tam sięgał zbrodniczą ręką po taster aparatu, by wysłać zgubną depeszę do stacji w Pochmarzu...
Ujął w palce guzik przyrządu nadawczego i przycisnął...
Nagle ręka zdrętwiała. Sparaliżowane przez ciemną siłę ramię znieruchomiało w pozycji nadanej mu przed chwilą. Szczególna senność omotała zmysły, dziwny bezwład skrępował członki. Czuł, jak coś w nim wyodrębnia się, wyłącza, wyzwala. Wpatrzył się szklanem spojrzeniem w szybę okna i ujrzał na peronie swoją własną postać... Zmierzała szybko ku przodowi pociągu, w krąg świateł rzuconych przez stacyjne latarnie i nagle podniosła w górę rękę... Zabrzmiał nerwowy odzew trąbki i pociąg ruszył...
Strona:Stefan Grabiński - Engramy Szatery.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.