Strona:Stefan Grabiński - Klasztor i morze.djvu/14

Ta strona została przepisana.

pomyślny, który wydawszy żagle, zawiedzie ich do bezpiecznej przystani. A gdy już bystrz zdradliwa zaniosła ich między snadzizny[1] i rafy, wyprowadź ich na wolne od potrzasków głębie i daj im noc spokojną pod gwiaździstem niebem, Sterniczko Niebieska!...
Lub jeśli gdzieś w krainie wielkich burz schwytany w kręgi dzikich szkwałów[2] statek z podartą płachtą żagli i strzaskanym masztem grąży się bez ratunku w otchłanne leje bełku, podaj dłoń zbawczą rozbitkom, o Królowo Morza! Niech litościwa denega[3] podsunie pod omdlałe ciała swój grzbiet sprężysty i złoży lekko, jak matka dziecię, na miękkie piachy wyspy...
Bo wszystko możesz Ty najlepsza z matek, nad ziemię niską, nad nieba wzniesiona — Ty, której berła ląd i morze słucha — o Gwiazdo Morska, o Święta Dziewico!



Przechylone przez parapet tarasu, z oczyma zatopionemi w bezkres przestrzeni żegnały mniszki zachodzące słońce. Tam w dole, u stóp klasztornej góry, jakich 100 m. poniżej tarasowego wykuszu pieniła się morska kipiel. Rozkiełzane wełny wypadłszy z macierzystego

  1. Mielizny.
  2. Gwałtowny wiatr.
  3. Wielka fala.