Strona:Stefan Grabiński - Klasztor i morze.djvu/15

Ta strona została przepisana.

miąższu, wspinały się z wściekłym rozmachem na bloki skalnego masywu, zdobywały go do połowy wysokości i osłabłe, wyczerpane wysiłkiem obsuwały się spienionym popluszczem pomiędzy głowice raf. Te chwytały je wlot na ostre swe paliszcza, rozpruwały na bryzgi wrzątku i rozbite na miazgę, rozmielone na zielonawobiały pył odrzucały precz z powrotem ku morskiemu łożysku. I szedł od tego miejsca wiecznej walki i zgiełku głuchy postęk i huk wodogrzmotów i wstępowała ku wiszarom strądu mgławica wodnej kurzawy, przesłaniając co chwila tajnice zmagań się morza z ziemią...

Tam w dali, gdzie sine wzwody fal dotykają horyzontu, opuszczała się powoli ku poziomowi złotoczerwona pawęż słońca. Blaski konającego światła grały na srebrzystych podbrzuszach mew okrążających pożegnalnym lotem klasztorną ustroń, krwawiły się smutnym uśmiechem na grzebieniach pierzatych greling[1], muskały pocałunkiem zgonu nadbrzeżne spychy.[2] W głębi, gdzieś na samych krańcach widnokręgu lśniły w poświetli zachodu dwa metalowe cylindry rotorowca[3], co późnym,

  1. Grelinga = rodzaj fali (u Kaszubów).
  2. Urwiste brzegi.
  3. Rotorowiec — statek poruszany wiatrem przy pomocy cylindrów.