Strona:Stefan Grabiński - Klasztor i morze.djvu/21

Ta strona została przepisana.

Śpiew umilkł. Na tle głuchnących po wnękach kaplicznych ech rozsypały się teraz cichym szelestem szare, szeptem już tylko stłumionym odmawiane pacierze szkaplerza: „Ojcze nasz“, „Zdrowaś“ i „Gloria“.
Potem na chwilę zapadło zupełne milczenie. Na ołtarzu pryskały nikle dopalające się świece, czasem zaskrzypiał pod ciężarem ciała czyjś klęcznik. W symfonji doskonałej ciszy odezwał się Angelus wieczorny dzwonów. Kompleta była skończona. Przy wtórze dzwonowej melodji ze złożonemi w krzyż na piersiach rękoma odchodziły mniszki w zacisza klasztornych dormitarzy[1].

Siostra Agnieszka rozbierała się na nocny spoczynek. Rozwiązała obciskający jej biodra sznur, zrzuciła ciężki, błękitny habit, zdjęła kornet i z tajonem westchnieniem ulgi usiadła na brzegu łóżka. W sypialni było cicho. Rząd posłań wyciągnięty w długi, szpitalny szereg pod ścianami nie dawał znaku życia; tylko od czasu do czasu dochodziły stąd i stamtąd jednostajne szmery oddechów lub szelest poruszonej pościeli: towarzyszki jej spały już lub udawały że śpią, zamknąwszy się w izolacji milczenia.

  1. Sypialń.