Strona:Stefan Grabiński - Klasztor i morze.djvu/22

Ta strona została przepisana.

Agnes z lubością oddała się pieszczotom księżycowego światła, które spływało do wnętrza pełnemi strugami przez strzeliste, gotyckie okna. Chłodne, beznamiętne promienie błądziły po jej bieliźnie, ślizgały się po obnażonych ramionach i całowały małe, dziewicze piersi, których pęcze wyglądały z za rąbka stanika. Wtem zadrgały i cofnęły się jak pod dotknięciem czegoś szorstkiego; w wykroju koszuli zaszarzała w zielonawej poświetli Włosienica.
Na ustach zakonnicy zagrał smutny uśmiech. Spojrzała po sobie, ogarnęła ciekawem, jakby zdumionem spojrzeniem swą pełną jeszcze, w ustroniu klasztornem cicho przekwitającą urodę i głęboko westchnęła.
Daleko jej jeszcze było do marmurowej, niczem nie dającej się zmącić równowagi i pogody ducha, które tak podziwiała u matki przeoryszy...
A przecież już 10 lat upłynęło od chwili, gdy Hanka Działyńska przestąpiła próg klasztorny. Była wtedy prześliczną, 18-letnią dziewczyną, nad którą dziwny los już w zaraniu młodych lat wypisał baltazarowe słowa przeznaczenia. Rok przedtem ujrzała po raz pierwszy na publicznym balu Janka Warmskiego a po trzech miesiącach znajomości została jego narzeczoną. Nastąpił krótki, zaledwie pół roku trwający