Strona:Stefan Grabiński - Klasztor i morze.djvu/23

Ta strona została przepisana.

okres miłosnego uniesienia, cudowna, na zawsze już w przeszłość niepowrotną pogrzebana sielanka na tle staropolskiego dworku i otoczenia jak z bajki. Pod koniec narzeczeńskiej idylli, niemal w przededniu ślubu zaszedł tragiczny a zagadkowy wypadek, który miał ich rozdzielić na zawsze. W któryś ponury wieczór listopadowy znaleziono Janka Warmskiego w jednej z alei lipowych broczącego krwią z przestrzeloną na wylot piersią. Nieznany morderca znikł bez śladu; nie wykryto go nigdy.
Rana postrzałowa była ciężka i groziło zakażenie. Chwile spędzone wtedy przy łożu ukochanego, chwile — harpje, godziny — empuzy pozostawiły po sobie niezatarty ślad; srebrną aureolę siwizny, która otoczyła jej dziewicze skronie; straszliwa noc ostatnia, w którą się choroba Janka przesiliła dzięki jej ofierze, noc rozstrzygająca, w którą jak Samson walczyła o jego życie, ubieliła jej krucze włosy przedwczesnym szronem jesieni. W ciągu tej jednej nocy zważyły się losy ich obojga. Pochylona nad majaczącym w malignie Janem, śmiertelnie znużona czuwaniem chwytała Hanka chciwem uchem jego oddech krótki, urywany i słowa dziwne, bez związku. Chory mówił od rzeczy; z chaosu wyrazów, ze strzępów zdań układała się dziwaczna, nieprawdopodobna