Strona:Stefan Grabiński - Klasztor i morze.djvu/24

Ta strona została przepisana.

sprawa, wynurzały się echa jakichś zdarzeń dla niej niezrozumiałych, niby mgławicowe rozchwieje...
Aż przyszedł moment najstraszniejszy: nagle serce jego jakby zamarło i stanęło w skurczu śmierci. Z piersi konającego wyszło rzężenie agonji i nastąpiła martwa cisza. Obłąkana od bólu rzuciła się na kolana przed obrazem Bogarodzicy wiszącym nad łożem chorego.
— Mateńko Najświętsza — modliła się z głębi umęczonego serca — ulituj się nademną i przywróć mu życie za cenę szczęścia mego! Wyrzekam się go na zawsze w tej chwili, byle tylko żył i pozostał na świecie. Wszystkoć za to ofiaruję, Matko Zbawiciela, tylko go ocal i wyrwij ze śmiertelnej otchłani. A jeśli ofiara wyrzeczenia za mała, to wskaż mi większą Panno Przeczysta a spełnię wszystko, czego odemnie zażądasz.
Ostatnie słowa modlitwy wypowiedziała już słaniając się na kolanach. Co się potem stało, nie pamiętała; pozostało tylko mgliste wspomnienie wizji: postać Bogarodzicy zstępującej z ram obrazu i ukazującej jej w dalekiej, morskiej perspektywie gotycki kontur klaszoru.
Gdy nad ranem odzyskała przytomność i zapytała o Janka, powiedziano jej, że niebezpieczeństwo minęło i chory czuje się znacznie lepiej. Jakoż za tydzień już chodził. — Ofiarę