Strona:Stefan Grabiński - Klasztor i morze.djvu/39

Ta strona została przepisana.

dla chorych w naszym szpitaliku; pełnię przecież obok obowiązków ogrodniczki też funkcje przygodnej infimerki przy klasztornej niemocnicy. Lecz może moje szczegółowe wywody i informacje nużą cię, siostro?
— Przeciwnie; słucham z prawdziwem zajęciem. Kocham kwiaty i zioła nie mniej od ciebie, siostrzyczko.
Przeszły do dalszych grządek. Postacie ich wiotkie, dziewicze, w kwef zakonny spowite pochylały się z wdziękiem nad rozsłonecznioną osadą roślin, obejmowały tkliwem, macierzyńskiem spojrzeniem zarówno bujną pychę róż i georginij jak szarą, do podglebia tulącą się pokorę zielnego pospólstwa. Bo i jedne i drugie miały swe zalety i nieraz nikłe, niepokaźne ziółko posiadało większą moc i siłę leczniczą niż strojni a bezużyteczni towarzysze. Siostra Benigna z zapałem zawodowej ogrodniczki i botanika wymieniała nazwy swych roślinek, tłumaczyła ich subtelną symbolikę i wyliczała własności. Dużą swą erudycje pod tym względem zawdzięczała mniszka starej rybaczce z pobrzeża, Otylji, odwiedzającej często klasztor i pełniącej pewne posługi na zakonnym folwarku oraz znacznemu oczytaniu w dziełach z zakresu botaniki i florystyki; zwłaszcza z zamiłowaniem wielkiem studjowała Benigna prace średniowiecznych uczonych i lubiała po-