Strona:Stefan Grabiński - Klasztor i morze.djvu/43

Ta strona została przepisana.

ciągnięte dłonie. Aleja zrazu biegnąca równolegle do muru i nadbrzeżnych spychów załamywała się w połowie i zbaczała w głąb lądu ku masywowi eremu[1]. Bo bezpośrednio z morzem stykał się klasztor tylko w jednem miejscu t. j. tam, gdzie jego północne skrzydło wydłużało się w stronę roztoczy i przechodziło w terasę przylądka; zrąb pustelni wraz z kościołem i wieżycą dzwonową rozsiadł się w głębi lądowej calizny. Od morza odgradzała go stroma skała występu, na której szczycie rozpościerała się terasa — od lądu okalał go wysoki, czteromelrowy, zjeżony bolcami żeleżców mur poczynający się tuż u nasady przylądka i opasujący wkoło opiekuńczemi ramionami całą dziedzinę klasztorną wraz z folwarkiem w promieniu kilku kilometrów; mur ten zbudowany z bloków i ciosów czerwonego granitu biegł równolegle do morza w pewnej odległości od linji spychów na wschód i na zachód od skalistej wystawy przylądka, poczem pod ostrym kątem zbaczał z obu stron w głąb lądu, odcinając zacisze klasztorne od reszty świata szerokim rozmachem kamiennych skrzydeł.

Wikarja zmierzała przyśpieszonym krokiem ku południowej partji zabudowań klasztor-

  1. Klasztoru.