nych, gdzie mieściła się szkółka dla sierót i szpital — niemocnica. Mianowana przez ksienię magistra nowicjuszek i wikarją siostra Agnieszka była też prefekta szkoły i czuwała nad wychowaniem biednych, bezdomnych sierotek.
Właśnie trafiła na przerwę. Z podsieni klasztornych wypadła gromadka jasnowłosych dzieciaków i rozsypała się jak bursztynowe paciorki różańca po wirydarzu pod wieżą dzwonnicy. Za niemi wysunęły się z mrocznych gardzieli kurytarza błękitne habity sióstr-nauczycielek i nowicjuszek.
Dzieci spostrzegłszy zdaleka zbliżającą się postać siostry Agnieszki, rzuciły się pędem ku niej wśród objawów żywej radości.
— Mateczka prefekta idzie! Mateczka dyrektorka nadchodzi! — wolało kilkanaście głosów na powitanie. I przypadłszy do Agnieszki, przyciskały do jej rąk różowe usteczka i buziaki; młodsze czepiały się fałdów jej sukni lub zwieszały się całym ciężarem ciała z jej ramion; jakaś czteroletnia sierotka o oczach barwy nadmorskiego chabru korzystając z tego, że Agnes pod atakiem dziatwy pochyliła się ku ziemi i uklękła, objęła jej rączkami szyję i tuląc się do niej, szeptała w upojeniu:
— Nie puszczę mojej mateczki, nie puszczę.
— Udusisz mnie, Rozalko — broniła się
Strona:Stefan Grabiński - Klasztor i morze.djvu/44
Ta strona została przepisana.