Strona:Stefan Grabiński - Klasztor i morze.djvu/46

Ta strona została przepisana.

jedno z przedziwnych przemówień Świętego do „braci zwierząt“. Z zapartym tchem wsłuchiwały się bezdomne córki morza i strądu w słowa ciche, dobre i pełne cudownej poezji, łowiły chciwem uchem wyrazy serdeczne, wprost z duszy do duszy płynące, jak macierzanka wonne. I zdało im się, że to one są siostrzyczkami rybami, do których każe Święty, że to one wyszły na brzeg z rozpękłej fali i złożyły ciekawe pyszczki na piasek płaskoci, by zachłysnąć się bodaj na chwile słowem bożem. Jako te rybki były z przypowieści, jako te ptaszki, braciszkowie młodsi...
Godzina lekcyjna minęła jak piękny sen; gdy nagle odezwał się dzwonek na rekreację, zasłuchane dzieciaki nie ruszyły się z miejsca. Słodko uśmiechnięte, z o czyma pełnemi dobrych, rzewnych blasków dały mniszki hasło do opuszczenia klasy. Dziewczątka usłuchały wezwania z widocznym żalem. Nauka poranna była skończona.
Pozostawała do obiadu jeszcze godzina czasu. Należało skorzystać ze sposobności i odwiedzić kochaną siostrę Marję, Augustynę, prokurzystkę i zarządczynię klasztornego folwarku. W towarzystwie siostry Bernardy poszła Agnieszka w stronę odległych o kilometr obór i mleczarni. Po kwadransie drogi stanęły u celu. Właśnie siostra pasterka przypędziła krowy