Strona:Stefan Grabiński - Klasztor i morze.djvu/47

Ta strona została przepisana.

z wygonu i ruch wielki wszczął się na folwarcznym dziedzińcu. Dziewki służebne przysiadły się wnet z skopcami do poczciwych krasul i kalin i zaczęły naciskać palcami sutki nabrzmiałych mlekiem ich wymion. Biały, gęsty, słodki płyn wytryskał dużemi kroplami z napęczniałych brodawek i z charakterystycznym, cykającym szmerem ściekał w podstawione naczynia. Udój przypołudniowy był dnia tego nader obfity.
Marja, Augustyna krzątała się żwawo koło kurnika i chlewów, doglądając osobiście ważnej sprawy wykarmu swych pupilów. Oparta plecyma o ramię studziennego żórawia, otoczona rozkrzyczaną gawiedzią czubatek, kogutów, pantarek — perlic i indyków rozrzucała szerokim, dobroczynnym gestem reki ziarno i krupy. Z wzniesionego wysoko ponad ciżbiącym się drobiem rzeszota wypływały co chwila w równych, odmierzonych odstępach czasu kaskady złotych pereł i paciorków i półokrągłym ruchem paraboli spadały pomiędzy łakomych biesiadników. Z uśmiechem na dobrych, trochę za szerokich ustach obserwowała zakonnica efekt swej siejby. Lubiała znać bardzo przypatrywać się tej skwapliwej ochocie, z jaką jej „stołownicy“ rzucali się na karmię i wydzierali sobie nawzajem smaczniejsze kąski.
— Pomału, pomału, czubatko — upominała