Strona:Stefan Grabiński - Klasztor i morze.djvu/48

Ta strona została przepisana.

od czasu do czasu to tę, to ową żarłoczniejszą kurę. — Nie spiesz się tak bardzo; będzie dość z ciebie; zostaw trochę i dla innych.
— A ty sobku jakiś! — gniewała się znów po chwili na imponującego koguta, który wszystko chciał zagarnąć dla siebie. — Wstydziłbyś się, nicponiu, porywać z przed nosa kureczkom najpiękniejsze ziarna! A gdzie kurtuazja dla płci pięknej, samolubie?
Równocześnie nie spuszczała z oka tego, co się działo w sąsiednich partjach folwarku. Opodal przy korytku karmiły dziewki służebne stadko wieprzaków i świń. Ucho siostry z przyjemnością wsłuchiwało się w idące stamtąd szmery i dźwięki: Marja Augustyna lubiła te pochrząkiwania, pomruki, pomlaskiwania, te chrumkające objawy zadowolenia tuczącej się rzeszy.
— A nie szczędź im strawy, Kasina — odezwała się do dorodnej, czarnowłosej dziewuchy stojacej przy jednem z koryt. — Dolej im jescze trochę tej „zawłoki“ z grysu i pokrzywy — niech sobie pojedzą do syta poczciwe warchlaki.
Jakby rozumiejąc, że o nich mowa, podniosło parę bialutkich jak śnieg świnek ciekawe, różowe ryjki od koryta i wyciągnęło je przyjaźnie w stronę troskliwej o ich dobro i błogostan pani. Lecz Marja Augustyna nie wi-