Strona:Stefan Grabiński - Klasztor i morze.djvu/49

Ta strona została przepisana.

działa już tych dowodów wdzięczności, gdyż uwagę jej zwróciło na siebie przybycie wikarji z siostrą Bernardą. Zdaleka już ujrzawszy nadchodzące, wyrzuciła z przetaku ostatnią przygarść karmi i pełna uśmiechów w siwych, znużonych już wiekiem oczach pospieszyła im na spotkanie:
— Co za goście! Co za mili goście! — wołała, obejmując obie ciepłem, macierzyńskiem spojrzeniem. — Venite, appropinquate, ancillae Domini! [1] — zapraszała gościnnie do wnętrza folwarku. — Właśnie skończyłam karmienie drobiu i zabieram się do przeprowadzenia rachunków i przydziału prowiantów dla klasztoru. Jak się ma dzisiaj matka Beata? — Nasza święta chora czuje się lepiej. Byłam dziś u niej rano przed jutrznią. Lecz wciąż jeszcze nie może wstawać; jest zbyt osłabiona. Kazała Was serdecznie pozdrowić, siostro — objaśniała Bernarda.
Weszły w sień na lewem skrzydle budynku folwarcznego.
— Zanim zaglądniemy do mojej „kancelarji“, może zechcecie obejrzeć sernicę? — zaproponowała siostra prokurzystka.

— Owszem, radebyśmy bardzo przypatrzyć się Waszej robocie, siostro; sery z folwarku są

  1. Bywajcie, służebnice Pana!