Strona:Stefan Grabiński - Klasztor i morze.djvu/51

Ta strona została przepisana.

pełniły jej serce goryczą i stąd może trochę za szorstka w słowach.
— Nie chodzi mi o szorstkość obejścia, siostro, tylko o dziwny, zwłaszcza u kobiety z ludu, sceptycyzm w rzeczach wiary. Rozmawiałam z nią parę razy, lecz zawsze dysputy nasze kończyły się rozdźwiękiem. Jestem głęboko przekonana, że dla Otylji Paczulanki niema na świecie nic świętego.
— Być może; nie będę się sprzeczała. Trzymam ją na folwarku, bo biedna i musi zarobić na chleb codzienny a pracuje wybornie. Lecz oto jesteśmy już na miejscu. Proszę — oto moje „biuro“ i „kancelarja“ folwarczna; rozgośćcie się jak u siebie.
Mniszki weszły do obszernej, starannie wybielonej izby. Na środku stał stół zarzucony arkuszami rejestrów i ćwiartkami papieru zapełnionemi kolumnami liczb i cyfr. Nad tem „biurkiem“ na ścianie wisiał czarny krucyfiks a nad nim obraz św. Alojzego. Parę krzeseł i duża ława pod oknem uzupełniały urządzenie wnętrza.
Na lawie siedział stary rybak, Kaszub, który spostrzegłszy wchodzące, podniósł się, składając głęboki ukłon.
— Przyszliście nas odwiedzić znów, panie Antoni — powitała go siostra prokurzystka. — A z pełnem?