Strona:Stefan Grabiński - Klasztor i morze.djvu/53

Ta strona została przepisana.

— A piękna pogoda długo jeszcze wytrzyma? — wmieszała się do rozmowy siostra Bernarda.
— Bogać tam! Wnetki przyndą sztormy i dma okrutna zmątwi wodne płanie. Pomykać musim z wątonami[1] i drgubą[2], póki czas. Gdy zejdze nos wielko wiejbo, porwie postronki i uwięzie i poniesie na bystrz! Wtedy i kwaczą[3] nie zgonisz.
Tymczasem siostra prokurzystka policzyła ryby i należytość. Stary z zadowoleniem odebrał pieniądze i schował do skórzanej sakiewki.
— Ostawajcie z Ponem Jezusem, matki wielebne — pożegnał mniszki, zabierając się do wyjścia. — Za tydzień, gdy wyciągnemy więcerze i pławnice zapuszczone w jeziorze podle Mewiej Rewy, przynde tu snowu. Rybo z cichego połowu peszna[4]; same snaże[5] sztuki.
— Pan Jezus niech Was prowadzi, ojcze. Do widzenia! Szczęśliwego połowu! — odpowiedziały mu siostry.

Nacisnął na głowę uszatą „muce“ i zniknął w drzwiach. Z oddali nadpłynął przedpołudniowy Angelus dzwonów. Zbliżał się obiad i meridiana[6]. Należało wracać do klasztoru. Przeprowadzone przez Marję Augustynę aż do

  1. Rodzaj sieci.
  2. Rodzaj sieci.
  3. Rodzaj statku.
  4. Pyszna.
  5. Piękne.
  6. W klasztorze: godzina kanoniczna południowa.