oczywistość. Lecz nie otworzył oczu i udawał, że drzemie w dalszym ciągu. Słyszał tylko, jak ów ktoś zajął miejsce naprzeciw, jak wyjął papierośnicę i zapalił cygaro.
— Zabawne spotkanie! — pomyślał, rozchylając lekko powieki, by przez wąską ich szparę stwierdzić słuszność domysłu. — Tak — to on. Cha, cha! Przed chwilą żona, teraz mąż. Niespodzianka!
Naprzeciw siedział istotnie Łuniński w mundurze inspektora kolejowego i palił cygaro, patrząc obojętnie przez okno.
— Nie zwraca na mnie wcale uwagi — pomyślał Zabrzeski. — Ani nie przypuszcza, z kim jedzie.
Sytuacja wydała mu się arcykomiczną. Lecz wciąż jeszcze trzymał oczy przymknięte i głowę lekko odchyloną na wezgłowie, by go w tej pozycji lepiej obserwować z pod opuszczonych rzęs.
— Jaki on spokojny! — snuł dalsze ogniwo myśli. — Jak gdyby nigdy nic. Smutny, ale spokojny. Nie przeczuwa nic. A jednak — a jednak tamte dwa zdarzenia świadczyłyby o czemś wprost przeciwnem. To dwukrotne przywidzenie Stachy, z których jedno i mnie
Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.