Zabrzeski odruchowo zerwał się z miejsca i sięgnął po walizkę. Był u celu podróży. Tutaj zwykle wysiadał, by po spędzeniu nocy w nędznym, prowincjonalnym hoteliku wrócić nazajutrz rannym pociągiem do domu.
— Pan już wysiada? — zapytał Łuniński.
— Właściwie jestem na miejscu; mam bilet do Tulczyna.
Zawahał się. Ogarnęło go niezdecydowanie. Przyszła nagle myśl, że, gdy teraz wysiądzie, „spotkanie“ nie będzie miało właściwie żadnego „sensu“. Rozumiał, że, jeżeli teraz usunie się z drogi, całe to zdarzenie zapowiadające się tak interesująco spełznie na niczem i „zrobi fiasko“. W momencie rozstrzygającym zrodziła się demoniczna chętka, by nie dopuścić do zbanalizowania nastręczonej przez dziwny przypadek sytuacji. Zresztą nie chciał „uciekać“. Jego duma nie pozwalała na to. Zdjął kapelusz, umieścił walizkę z powrotem w siatce i zajmując poprzednie miejsce, oświadczył spokojnie zdumionemu trochę jego ruchami inspektorowi:
— Zmieniłem zamiar i jadę do stacji końcowej na tej linji. W tej chwili przypomniałem sobie właśnie, że muszę być jeszcze w tym tygodniu we Wrębach.
Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.