maitych przykrości ze strony władz sądowych, na jakie w dodatku naraził go fatalny wypadek w przedziale, zaczął Łuniński wchodzić głębiej w istotę swego stanu duchowego z tych smutnych czasów. Teraz dopiero jak przez mgłę zaczął przypominać sobie pewne szczegóły ze swego życia psychicznego, które wtedy uszły niepostrzeżenie jego świadomości.
Oto nieraz przyłapywał się na dziwnem roztargnieniu, na niezwykłej u siebie „nieobecności duchowej“ w momentach wymagających właśnie skupienia myśli i przytomności. Zdarzyło mu się parę razy w czasie urzędowania, że nie rozumiał tego, co doń mówiono i dopiero na powtórne pytanie dawał odpowiedź. Jakaś wielka zaduma brała go w rozpięcie śnieżnych skrzydeł, że godzinami całemi spoczywał w jej mocnym uścisku, oderwany od świata, zasłuchany w coś w dali, wyczekujący. Przychodziło to na niego niespodziewanie, ni stąd, ni z owąd — czasem między jednem a drugiem załatwieniem aktu urzędowego. A zawsze podczas nieobecności Stachy...
Treść tego stanu pozostała dlań na zawsze niewyjaśnioną: jakieś na pół senne marzenia, strzępy obrazów, fragmenty scen, myśli...
Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.