o barwę, o kolor słońca w jesieni. Otóż na mnie czynią one zawsze wrażenie czegoś zmatowanego; to nie jest już złoto upalnych dni lata — to raczej miedź lub cynober; jakgdyby w roztopione fale złocistego kruszcu wsączył genjalny mistrz palety kilka pośledniejszych składników, i zmnieszawszy w kosmicznej retorcie, stworzył arcytwór jesiennej symfonji. Niewysłowiony jest urok słońca wrześniowego, Heniu.
W milczeniu pochylił się nad nią i całował jej oczy.
— Czemuś tak piękną, Stacho moja, czemuś tak bardzo piękną? Aż mi trudno czasem uwierzyć, że ty, ty cudna, urodziwa będziesz wkrótce moją żoną, moją kochaną, najdroższą żoną.
— Kocham cię, Heniu — odpowiedziała prosto...
Potem, pod wieczór już wracając do miasta, wstąpili do przydrożnej gospody. Przypadek zrządził, że gospodarzom zabrakło mleka; więc wypili po szklance miodu.
— Sielanka — śmiała się słodko Stacha, przesuwając po wargach różowy koniuszek języka — istna sielanka.
— Zupełnie jak Halina i Wiesław z idylli
Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.