przed której zarazkami uciekłem z sąsiedniego pokoju. Tymczasem na progu nowej kryjówki przyjęła mię ich była ofiara.
Patrzyliśmy sobie chwilę niemo w oczy. On jakgdyby czytał mi w myślach lub wszechwiedzą zmarłych miał świadomość zachodzących tu związków. — Czuliśmy obaj, o co chodziło.
— Prawda — zagadnął wreszcie — co za dziwny sen? Doskonały pomysł do noweli. Coś w rodzaju Edgara Poë? Nieprawdaż? Zdaje mi się nawet, że pomiędzy jego utworami jest jeden bardzo zbliżony tematem.
Usiłowałem sobie przypomnieć rzekomy tytuł.
— Istotnie — masz słuszność. Brzmi on, o ile się nie mylę, następująco.
I podałem jakiś oczywiście fikcyjny nagłówek noweli, która nigdy nie istniała.
Spełniwszy swą misję, zmarły odszedł powoli w głąb ciemnicy i wsiąkł w mroki izby.
Wtedy niewiadomo dlaczego, dzięki jakiejś nie krępującej się niczem logice nabrałem przekonania, że pobyt w przyległym pokoju nie grozi mi już niczem.
Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.