tyki, która uzupełniała tylko obraz ruin w jednolitą, stylową całość. Każda ruina ma swoje tajemnicze dzieje, w każdej pokutować muszą potępieńcze dusze...
Pewnego wieczora wróciłem z przechadzki później niż zwykle. Tego popołudnia wspinałem się parokrotnie na wieże po schodach przeżartych czasem i co krok grożących zawaleniem; dlatego czułem się trochę znużony.
Zapaliwszy światło, usiadłem zamyślony przy biurku i ukryłem twarz w dłoniach. Gdy po dłuższym czasie odjąłem ręce i wyjrzałem przez okno, na dworze panowała już noc zupełna. Zapuściłem storę i usiadłszy z powrotem, zacząłem bezmyślnie błądzić oczyma po pokoju... Nagle spostrzegłem na ścianie naprzeciw wyraźny cień klucza.
Podszedłem bliżej, pewny, że ulegam złudzeniu, by przekonać się, że jednak mnie oko nie myli; na ścianie widniał dokładny kontur klucza. Był duży, z dwoma potężnemi wyimkami w znak greckiego „sigma“ i z obszernem, rozmiarów ludzkiej dłoni uchem.
— Hm, skąd się wziął tutaj? W jaki sposób mógł powstać podobny cień?
Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.