I rozglądnąłem się uważnie dokoła. Lecz żaden szczegół w otoczeniu nie wyjaśniał projekcji. Sprzęty w pokoju stały jak zwykle na swoich uświęconych zwyczajem miejscach; zresztą żaden z nich nie mógł rzucać wizerunku klucza. Lampa elektryczna u stropu paliła się w takiem położeniu, że żaden ze znajdujących się wewnątrz przedmiotów nie mógł stanowczo zasłaniać sobą źródła światła: docierało wszędzie.
— Ciekawa historja. A może istotnie jakiś klucz zwisa ze stropu?
Nie dowierzając oczom, które i temu przypuszczeniu zadawały kłam oczywisty, postawiłem krzesło na biurku i wstąpiwszy na to sztuczne rusztowanie, zacząłem wodzić ręką w przestrzeni pod sufitem... Klucza ani śladu — palce trafiały w próżnię.
— Tam do licha! Zabawny objaw! Cień niewidzialnego przedmiotu! Jak w bajce!
Nadrabiałem miną, lecz przyznam się, było mi jakoś nieswojo. Odwróciwszy się tedy plecyma od ściany, zagłębiłem się w lekturze powieści Flauberta. Lecz świadomość, że tam poza mną kreśli swe ciemne kontury zagad-
Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.