cą do wspomnianej galerji na skrzydle. Nacisnąłem klamkę — drzwi nie ustąpiły. Próbowałem wyważyć je nogą, opierałem się o nie całym ciężarem ciała, lecz bezskutecznie: były widocznie zamknięte na klucz. Zmęczony wysiłkiem usiadłem naprzeciw na kamieniu i obejrzełem dokładnie uparte wierzeje. Ciekawa brama! Prawdopodobnie jest cała z bronzu, pokryta od dołu do góry płaskorzeźbami, które rozmieszczono na sześciu polach: każde ujęte w kwadratową listwę niby w ramę. Rzeżba zachowana przedziwnie; rysunek czysty i wyrażny — nie skaziła go patyna wieków.
Co za tematy! naprawdę zaczynam wierzyć okropnościom, o których mówi „Młot czarownic“ i przestaję dziwić się fanatyzmowi św. Inkwizycji.
Powstałem z kamienia.
Obiecujący portal! Co też ukrywa poza sobą? Ponowiłem próbę wywalenia drzwi z zawiasów. Napróźno. Wtem przypomniałem sobie klucz znaleziony, który od paru dni, niewiadomo dlaczego, noszę ze sobą w kieszeni.
— Może to od tej bramy?
Wkładam w zamek, zakręcam — o dziwo!
Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.