Zamek zgrzytnął chropawo, drzwi odchyliły się i ujrzałem czarną czeluść podziemnego kurytarza. Duszna woń stęchlizny uderzyła we mnie studziennym wyziewem. Wnętrze, znać oddawna zamknięte zaczęło oddychać po wiekach trującym powiewem...
Niebezpiecznie zapuszczać się tam teraz... Niech się wpierw przewietrzy. Powrócę tu za parę dni.
Drzwi zostawiłem otwarte...
15 lipca.
Cień zbezczeszczonej chrzcielnicy nareszcie zniknął. Nie widzę go więcej. Natomiast „motyw przewodni“ trwa dalej. Nawet jakby się znów powiększył i zstąpił z wyżyn pod sufitem: wyłamana krata czerni się obecnie w połowie wysokości ściany. Remember me!
Są też i zawiązki czegoś nowego; jakieś przejrzyste, pajęczo delikatne szale snują się po ścianach, zwijają w mgliste spirale, skupiają w chwiejne ośrodki. Na coś się zanosi...
Nie ulega dziś już dla mnie wątpliwości, że między tem, co się pojawia od pewnego czasu na ścianach mego pokoju a murami klasztoru istnieje związek. Tylko nie mogę dopatrzyć się w tem wszystkiem celu, nie mogę zrozumieć intencji...
Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.