jąc podziemia, zabłądził w nieznany sobie korytarz i tu spadł, staczając się gwałtownie w dół po pochyłym terenie aż do zakratowanego okna. Dziwnym trafem głowa nieszczęśliwego przesunęła się przez otwór w kracie wybity znać w dawniejszych już czasach przez jakąś zabłąkaną kulę. Śmierć nastąpiła zdaje się w ten sposób, że Śnieżko, oprzytomniawszy po upadku, usiłował uwolnić się z kleszczów, które dławiły mu szyję; szarpnął się więc i rzucił wstecz — lecz to go zgubiło; wygięte na zewnątrz ostrza wyłamanej kraty wbiły mu się w krtań i przecięły tchawicę. Wyzionął ducha wśród najokropniejszych męczarni, zawieszony ledwo parę cali nad ziemią, z głową przewleczoną przez żelazne pręty.
Była niedziela po południu. Gorące sierpniowe słońce prażyło dachy domów i duszny skwar drzemał po wnękach kamienic.
Godzina trzecia, pora poobiednich wywczasów. Na oknach pospuszczano żaluzje lub płócienne rolety i odcięco wnętrza od słonecznej orgji na dworze. Ustał ruch po klat-