kąś otchłań bez dna i straciła przytomność. Obudziła się późno nad ranem zmęczona i wybladła.
Przedpołudnie wlokło się nieznośną nudą. Z bijącem sercem skończyła obiad i korzystając z poobiedniej drzemki matki, wymknęła się na ganek, by tu oczekiwać jego przybycia. Lecz on się spóźniał. Niecierpliwość Wisi, podniecona obawą i ciekawością wzrastała z każdą chwilą. Wstała i na palcach skradając się, minęła linję okien i przysunęła się ku drzwiom wiodącym w sień...
Nagle zadrżała. W dali po lewej chwili odezwało się ostrożne skrzypnięcie drzwi i przekręcanie klucza w zamku. Grześ nadchodził.
Nagle zadrżała. W dali po lewej stronie odez-[1]
zienia sieni szczupły szesnastoletni chłopak o miękkich, kobieco delikatnych rysach twarzy. Oczy jego fiołkowe, przesłonione lekką mgłą zadumy i lubieżnej melancholji, objąwszy szybkiem spojrzeniem platformę ganku i klatkę schodową, spoczęły mocno na dziewczynie. Ujął w ręce jej cieple, aksamitne dłonie i pociągnął w mroczną czeluść korytarza:
— Wiśka! Złota czarnobrewka, przyszłaś? — szeptał, namiętnie tuląc ją do siebie.
- ↑ Błąd w druku: zbędne powtórzenie początku poprzedniego akapitu i brak początku następnego.